Nic i nikt nigdy nie działał na mnie tak jak moje dziecie. W jednej sekundzie mam ochotę uciec z płaczem, a w następnej wyściskać go za wszystkie czasy! Istny rollercoaster emocjonalny a w głowie pytanie – losie ja wariuje, czy to tylko matczyna schizofrenia?
Mało być tak cudownie, jak z reklamy. Dumni i szczęśliwi Wy, spokojne i uśmiechnięte dziecko. Tymczasem od samego początku coś burzy tą sielankę, a Ty częściej czujesz się bardziej tą złą niż dobrą Mamą? Jakim cudem taka kruszynka, zrodzona z najszczerszej i najprawdziwszej miłości, „wypieczona” pod moim sercem może doprowadzić mnie do szaleństwa? I nie mówię tu o wariowaniu ze szczęścia, ale ze złości. A jednak. Nie potrzebowałam do tego więcej niż kilku miesięcy i czwórki dzieci (Mamo, szacunek i brawa na stojąco!).
Co mnie trochę przeraża to fakt, że moje dziecię jeszcze nie mówi, więc nie słyszę ciągle „Mamo, a ….”. Moje dziecię znalazło natomiast znakomity zamiennik – ciągłe, bezustanne kwiąkanie. Kwiąkanie to takie moje słowotwórstwo. Występuje wtedy, kiedy Twoja pociecha wydaje z siebie dźwięki pomiędzy miuczeniem, marudzeniem, sylabowaniem a kwiczeniem – coś jak mały, marudny osiołko-prosiaczek. Wiem, podłe to, ale jakże prawdziwie. Poza tym, czy takie określenia nie powodują, że chociaż na chwilę się uśmiechamy? Na mnie czasem to działa.
Dzisiaj był ciężki dzień, bo Młody z uporem maniaka trzymał się mojej nogi, ręki, szyi (próbował mnie udusić?). Brał mnie na litość, na krzyk i udawany płacz (tak, umie udawać płacz, jak każde, nawet najmniejsze dziecię). Po pierwszych trzech godzinach stwierdziłam – wypiję melisę i dam radę. Po czterech – wypiłam drugą, ale już wiedziałam, że będzie ciężko. Po czym przyczłapał do mnie ten mały robak i dał mi mega soczystego glonojada (czyt. mega mokrego całusa). Normalnie się rozpłynęłam z rozkoszy. Wzięłam go w objęcia i wyściskałam tak, że prawie mu oczka wyszły jak temu małemu pieskowi – sarence 🙂 (nie znam rasy, sorry). Przy tym wyznałam mu z kilkanaście razy miłość i wycałowałam całą tą rozwrzeszczaną buziolkę! I co? Minęło pięć minut, a młody znowu wszedł na swoje kwiąkanie. Losie, i miał tak przez godzinę. Po czym znowu kilka minut radości, a później znowu foch (czy dzieci też mają PMS??). Euforia po buziaku szybko poszła w zapomnienie, za to pojawiły się inne instynkty. Próbowałam zapchać mu buziolka chrupkami, kabanosem, jabłkiem i mlekiem. Istna sinusoida emocjonalna. Wtedy myślisz, że jesteś sama nie tylko w mieszkaniu, ale i na świecie. Taka nieporadna w swych pierwszych miesiącach macierzyństwa, że się nie nadajesz, że po co Ci to wszystko było, że chcesz do normalnej pracy, najlepiej od zaraz. Oliwy do ognia dolewa uśmiech Twojego dziecia na widok Tatusia po tym, jak Ty przez dziesięć godzin próbowałaś nie zwariować a wychować… Wtedy w Twojej głowie pojawia się czarna myśl, że woli Tatę od Ciebie. I teraz bam! Jestem złą mamą skoro dla mnie jest niedobry, a do ojca się uśmiecha. Też tak masz? Jeśli tak, to nie czuj się samotna. Z mojego szybkiego wywiadu wśród mniej lub bardziej początkujących matek powiem Ci tylko, że to zupełnie normalne! Nie jesteś przecież robotem bez uczuć którego da się zaprogramować na tryb – matka. Masz swoje emocje, nerwy, lepsze i gorsze chwile. Masz prawo być zmęczona. Twoje ciało jest wyczerpane ciągłym wstawaniem, karmieniem, opieką nad dzieckiem młodszym (czyli dzieciem) i starszym (czyli mężem :)). Jeśli zmęczone jest ciało, to umysł ma dopiero przerąbane! Podziwiam siebie, ciebie, każdą z nas.
Następnego dnia wstajesz rano, naładowana nową energią (pod warunkiem, że dziecko nie budziło się w nocy co godzinę) i myślisz sobie – zaraz go przytulę, spędzę czas z dzieckiem, będziemy się bawić, pójdziemy na spacer, a przy tym zajmę się domem. Po czym się okazuje, że ten młody człowiek ma inne plany, które powodują, że budzi się w Tobie krytyk – krwiożerczy potwór dobrego nastroju. Im gorszy nastrój Twojego dziecia, tym ten potwór bardziej usatysfakcjonowany. Znasz to! Nie pytam się, stwierdzam. Każda z nas to zna. I każda z nas da radę. Kobiety tak już mają i tyle. To właśnie dlatego my jesteśmy mamami, a nie tatusiami. To właśnie po to mamy PMS, żeby wzmacniało naszą psyche. Przynajmniej tak to sobie tłumaczę. Gdyby tak nie było, to tekst losie ja wariuje, czy to tylko matczyna schizofrenia pisałabym z wariatkowa a nie z wygodnej kanapy, siedząc ramie w ramię z M. wspierana Jego czułym słowem. Nie bez znaczenia też jest mała lampka wina 🙂
No i nie pocieszę Cię, tak, wariujesz i nie tylko na punkcie własnej pociechy, ale i przez nią. Ma to jednak i swoje dobre strony, prawda?
Życzę Ci relaksującego wieczoru!
Oddana schizofreniczka 🙂
P.S. Mówiąc „każda z nas da radę” myślę, że po prostu to wytrzymasz, że możesz płakać, abo po prostu to przetrzymać. Nie musisz wytrwać z uśmiechem na twarzy, możesz płakać w poduszkę, ale przeżyjesz. Jednak o tym inny tekst, kiedyś, w przyszłości. Jeśli dam radę 🙂