Istnieją takie chwile jak ta, kiedy faktycznie zastanawiam się ile godzin ma moja doba? Jak ja mam to wszystko zmieścić w ciągu jednego dnia i czy może jednak czasem nie odpuścić – bo po co się tak spinać?
Jestem osobą zorganizowaną i dość aktywnie spędzającą czas. Lubię to. Ba! Jestem uzależniona od efektywnego wykorzystywania czasu, od wykreślania zrobionych zadań. Jednak nie każdy powinien tak mieć. Ten post jest dla chętnych szukających inspiracji. Nie uważam się za wzór. Nie musicie mieć wymuskanego domu, żeby czuć się spełnione jako strażniczki ogniska domowego. U mnie priorytetem jest radość mojego dziecka – jeśli sprawia mu radość taplanie się z fasolką czy śliwką siedząc w krzesełku do karmienia, to niech tak będzie. Posprzątam później. Faktem jest jednak to, że dobrze się czuje w tym wysprzątanym domu, że to lubię. Wbrew pozorom – sprzątanie mnie odstresowuje. M. często się podśmiewa, że jeśli nie będzie mu się chciało sprzątać, to wystarczy mnie wkurzyć, a sprzątaniem zajmę się… JA. Wiem, to choroba, ale nie ma ludzi bez wad 🙂
Pojawienie się na świecie dziecia zmieniło nasze życie na bardziej zorganizowane. Obojga. Ja to już mam totalne szaleństwo. Pedantula – pędziwiatr. Młoda mama. Chorobliwie uporządkowana. Jak to połączyć z małym dzieciem? Wiele szczerych i niezawistnych osób, lub tych, które wiedzą ile pracy trzeba w to włożyć – pochwali, zapyta się – jak ja to robię? Zajmuję się domem, w którym jest wysprzątane jak na wiosenne porządki. Opiekuję się tym młodszym, niespełna dziewięciomiesięcznym bobo, i tym starszym, czyli mężem 🙂 Codziennie jest obiad – oddzielny dla młodego i dla nas. Drugie śniadanie, podwieczorek, kolacja. Prowadzę bloga (uwierz, napisane jednego wpisu czasem zajmuje więcej czasu niż nawet mi by się wydawało :P). Przygotowuje ciasta, przetwory i wszelakie dania. Nie wspomnę już o priorytetowym czasie spędzonym z dzieckiem na wspólnych zabawach, chodzeniu, uczeniu, czytaniu, śmianiu, usypianiu – czyli standardowe spektrum zadań zaangażowanej Mamy. No i czas spędzany z Rodziną – wspólne wyjazdy, wyjścia, wycieczki, spacery. Goście u nas, u nich. No istne szaleństwo.
Już na pierwszy rzut oka moja doba powinna mieć minimum godzin, z czego:
- 10 godzin – aktywna opieka nad dzieciem
- 3 godziny – czas z mężem
- 2 godziny – wspólna rodzinna zabawa z dzieckiem
- 4 godziny – sprzątanie, zakupy, organizacja
- 1 godzina – blog
- 1 godzina – dla mnie
- 6 godzin – sen
Po zsumowaniu daje to mi całe … 27 godzin, więc nie pozostaje nic innego jak nałożyć godziny na siebie, pobawić się w matrix i nagiąć czasoprzestrzeń. Robi to każda z nas, nie ma w tym nic nad wyraz wyjątkowego. Nie sprzedam Wam tu żadnej nowej techniki. Przypomnę tylko kilka podstawowych zasad zorganizowanej Mamy* 🙂
Organizacja.
W tej kwestii ważne są dla mnie dwie rzeczy – dobry plan i brak pustych przelotów. Dobry plan wyznacza mi pewnego rodzaju schemat dnia całej naszej rodziny i rzeczy, jakie według tylko mojej, subiektywnej oceny powinnam zrobić. Natomiast pod pojęciem brak pustych przelotów kryje się mały pędziwiatr J Jeśli idę do pokoju młodziana – od razu zgarniam wcześniej naszykowaną miskę z mokrym praniem, które wieszam u niego w pokoju, zanim z niego wyjdziemy. Wychodzimy z naręczem rzeczy w misce z której po drodze wyjmuje brudne ubranka dziecia do kosza na pranie, pieluchę wyrzucam a butelkę po kaszce natychmiast myję, pozostałe skarby odkładam na swoje miejsca.
Podobnie jest w drugą stronę. Młodzian śpi, a ja sprzątając w tym czasie w salonie odnajduję kilka rzeczy, które powinny być w kuchni, łazience i jego pokoju. Nie latam z każdą z osobna odkładając ją na miejsce, tylko gromadzę na oddzielnie kupki, które zgarniam dopiero wtedy, kiedy idę do danego pomieszczenia w innym celu (np. do młodego, bo się łaskawie obudził po 20 minutach spania).
Idę do łazienki myć zęby – jednocześnie zgarnę coś do prania, a myjąc zęby je wstawię i jeszcze zapsikam umywalkę detergentem do mycia. Coś na zasadzie – lewą ręką wstawiam pranie, prawą myję zęby, jedną nogą ogarniam WC, a drugą ogarniam lustro 🙂 Multitasking pełną gębą!
Kiedy M. kąpie młodego, ja latam z odkurzaczem i mopem wykorzystując ostatnie momenty, kiedy mogę to zrobić (odkurzam codziennie). Wieczorem też nastawiam pralkę, żeby wyciągnięte pranie czekało na rozwieszenie rano (lub ustawiam opóźniony start, żeby porankiem było gotowe do wyjęcia i powieszenia).
Staram się szanować mój czas i moje zdrowie. Po co latać z czymś kilka razy do tego samego pomieszczenia, skoro można to zrobić raz szybciej, dwa lepiej?
Dobry plan.
Jest on częścią organizacji. Szczególnie dla mnie, bo jestem mega zapominalską osobą (ta dam! :)). Czego nie zapiszę, to zapomnę. Zrobię milion innych rzeczy, które właśnie mi się nasuną pod rękę, a tej której powinnam – nie, bo zapomnę. Dobre rozplanowanie działań, zakupów, sprzątania, gotowania, pisania itp. to połowa Twojego sukcesu. Jak już to zrobię, wówczas staram się danego dnia nie dopisywać sobie do tej listy nic, oprócz ważnych rzeczy, które nie mogą czekać. Tutaj wszystko zależy ode mnie, jak zorganizuje ten czas. Kiedy wrócę do pracy – organizacja się zmieni. Staram się pamiętać również o podziale obowiązków – niech plan będzie ułożony pod dziecko (czas drzemek, jedzenia, spaceru) i pod męża (o której wraca, kiedy i co może danego dnia zrobić).
Jak to zrobić? Nie mam tutaj żadnego triku. Ba! Nie jestem w tej kwestii w ogóle nowoczesna. Korzystam z papierowego kalendarza Simple Planer od Love Simple Creation. Jest idealny! Polecam każdej Mamie 🙂 Zorganizowanej pomoże jeszcze bardziej uporządkować wszystkie zadania (menu, czas dla siebie, ważne rzeczy do załatwienia, co kupić – wszystko ma oddzielne, swoje miejsce). Dla uczącej się organizacji wytyczy ścieżkę działania. W połączeniu z samoprzylepnymi karteczkami (od których jestem uzależniona) życie stało się łatwiejsze i jeszcze bardziej uporządkowane a lista zadań skończona! Nie ma już ciągłego szukania co zrobić. To uczucie, kiedy wszystko jest odhaczone a ja mam czas na książkę, film, relaks – bezcenne!
Systematyczność.
Co do zasady jest tak, że są rzeczy, które trzeba zrobić codziennie, jak pozmywanie naczyń, czy wyrzucenie śmieci (nie mówię tu o rzeczach związanych z dzieckiem). Są takie, które trzeba robić co kilka dni no i te które jeszcze rzadziej. I z tych właśnie niecodziennych rzeczy staram się robić przynajmniej jedną dziennie zależnie od tego co tego wymaga. Słowo staram się jest tutaj celowo podkreślone, bo wiadomym jest fakt, że nie będę myła okna, czy szafek kuchennych, kiedy moje dziecko nie śpi i chce się ze mną bawić, lub jest marudne i potrzebuje mojej bliskości. Natomiast właśnie dzięki systematyczności tak bardzo znienawidzona przez mężów sobota nie jest już dniem mopa.
Sprawdzającym się u mnie pomysłem jest rozplanowanie tygodniowe obowiązków pomiędzy domownikami – w danym tygodniu trzeba zrobić to, to i to. Dzięki temu jednego dnia nie muszę sprzątać wszystkiego na raz. Nie nawarstwia mi się mega sterta prania, z prasowaniem, odkurzaniem i odgruzowywaniem mieszkania. Mieszkanie, moim skromnym zdaniem, wygląda jak na raczkująco-chodzące dziecko na bardzo ogarnięte. Ważna jest systematyczność – co masz zrobić dzisiaj, zrób… dzisiaj! Sorry, ale jutro już i tak masz dużo na liście, prawda? 🙂
Wcześniejsze wstawanie
Wiem, przy dzieciach brzmi to jak senna mara. Mamy jednak tak zwane high need baby, czyli dziecko, które od piątego miesiąca życia raczkuje psocąc po całym mieszkaniu, a od siódmego wstaje na własne nóżki i chodzi przy meblach. Nie lubi siedzieć sam, nie znosi kojca i ograniczających go pomieszczeń. Tak jak Jego rodzice – lubi swobodę, ale też czuć, że ktoś najbliższy jest przy nim blisko. Ponad to, jest dzieckiem refluskowym – dopiero kilka tygodni temu przestał non stop ulewać i wymiotować (uf, bo ciągłe sprzątanie, pranie i wycieranie doprowadzało mnie już do szału!). To dziecię też co do zasady nie śpi w dzień jak standardowy niemowlak. Wstaje między piątą a szóstą i do wieczora (czyli do 21) jak prześpi łącznie w trzech drzemkach półtorej godziny, to mam powód do radości. To wczesne wstawanie daje możliwość wykonania większej ilości rzeczy rano, kiedy mam więcej energii. Jak jeszcze uda się wstać przed dzieciem – to sukces! Teraz mam nowy cel – wstawać o piątej o kłaść się o dwudziestej trzeciej, zobaczymy, czy realny.
Co do drzemek w dzień. Nie śpię w ciągu dnia kiedy moje dziecko śpi. Nawet jak zdarzy mu się pospać dłużej niż 20 minut – wolę ten czas wykorzystać, aby więcej zrobić, a wieczorem odpocząć w ramionach M. zamiast latać na szmacie i stać przy garach. Staram się wyznawać zasadę – dziecko zasypia, mama odpoczywa.
Rozpraszacze czasu.
Lubię sprawdzić FB, poczytać jakieś mniej lub bardziej poważne wpisy i felietony. Muszę się jednak pilnować, żeby nie traktować tego jak przysłowiowej lodówki. Już jakiś czas temu złapałam się na tym, że FB sprawdzam przynajmniej trzy razy w ciągu godziny, a sam telefon przynajmniej dwa razy tyle w celu weryfikacji czy ktoś do mnie nie pisał/dzwonił. Jak sobie z tym radzę? (nie mówię, że poradziłam sobie zupełnie :P) Odkładam telefon, gdzieś, gdzie nie mam go pod ręką. FB staram się sprawdzać jak usypiam młodego na drzemkę w ciągu dnia i podczas karmienia. Wbrew pozorom ciągłe sprawdzanie telefonu zajmuje sporo czasu, ale jeszcze bardziej rozprasza moją uwagę.
Tak na koniec. Już na poważnie – ostatnio dużo częściej mam dość tego miliona obowiązków, tego poukładania. Wtedy wychodzimy z M. – nie patrzymy na bałagan, śmiejemy się, a następnego dnia jemy przez cały dzień kanapki! Bo życie ma się jedno, i nie można w nim nic traktować za poważnie. Szczególnie sprzątania! A ta tona zabawek na środku dywanu? No i co z tego? Przecież kupiliśmy ten dywan specjalnie dla dziecka, więc niech ma tam swój uporządkowany pierdolniczek i będzie szczęśliwym dzieckiem. Dzisiaj na przykład śmiał się do rozpuku robiąc ślady na szybie swoimi brudnymi od chrupek małymi łapkami. A ja się śmiałam razem z nim. Ślady zostały na pamiątkę. Zasłania je firanka, więc może same odpadną 🙂 Jestem normalną kobietą o dwóch twarzach w domu – tą perfekcyjną i tą ch.ową… mniej idealną i się tego nie wstydzę, bo nie ma czego.
Miłego relaksu Drogie Panie 🙂
Gosia
*Pochodzę z rodziny wielodzietnej. Mama miała nas czwórkę. Serio miała co robić. Jak już się pojawiła pralka, to była to frania. Napatrzyłam się na nią. Uwierzcie mi, da się wynieść niezłą szkołę zorganizowanego życia przez samo podpatrywanie 🙂
Zdjęcia: goodingoodbye.pinger.pl; tapeciarnia.pl; archiwa własne