Home Mama Dlaczego nie kupujemy dzieciom prezentów?

Dlaczego nie kupujemy dzieciom prezentów?

by Gosia Socha

Oczywiście nie jest to tak, że nie kupujemy dzieciom prezentów w ogóle, ale faktem jest, że w porównaniu do znanych nam dzieci kupujemy tych prezentów mało. Chciałabym tutaj jednak zaznaczyć, że to nie oznacza, że mało dajemy – bo dajemy w moim odczuciu bardzo dużo – siebie!

Przede wszystkim staramy się wychować nasze poczwarki w myśl zasady – dawać, to nie to samo co kupować.  Bo to, co dane, przeżyte wspólnie – wpływa na nasze dzieci o wiele lepiej, niż niejedna grająca zabawka. Najlepszym prezentem dla naszego trzylatka jest wspólna podróż rowerem, książka czy wyjście na plac zabaw. Nie idealizujmy jednak – życie nie jest jednobiegunowe 🙂 Zabawki też są – a i owszem, ale najczęściej w ruch idą te, którymi możemy pobawić się wspólnie – i to z ich wyboru. Ostatnio na tapecie ze starszakiem mamy Lego Creator, a z młodą artystką wszelakiej maści kredki 🙂 I tak, często mają je od nas, bo to nie jest wcale tak, że nie kupujemy dzieciom prezentów w ogóle, ale w sposób przemyślany 🙂

Czy w ogóle nasze dzieci mają zabawki?

Pewnie że tak! Nie wyobrażam sobie, żeby ich nie miały 🙂 Natomiast pomimo naszych akcji „sprzątanie pokoju dziecięcego” nadal uważam, że mają ich za dużo. Topową zabawką dla obojga są resoraki i klocki lego! Majka poszła w mamusię i woli auta i klocki od lalek i maskotek 🙂 Swoją drogą uważam że maskotki dla dzieci to mega słaby prezent – żadne z moich dzieci nie wykazało nawet krzty zainteresowania żadną z nich – NEVER!. Stąd od kiedy posiadamy już tę tajemną wiedzę – nie kupujemy dzieciom prezentów pod postacią pluszaków.

Jeśli mowa o LEGO – uważam, to za naprawdę jedną z najlepszych zabawek ever! Nie tylko uczą kreatywności i rozwijają małą motorykę u dziecka, ale w naszym wypadku uczą również oszczędzania. Nasz trzy i pół latek od prawie pół roku odkłada sobie pieniądze na nowy zestaw klocków!

Kiedyś w sklepie zgarnął gazetkę reklamową z różnymi zestawami i zaczął wskazywać na modele, które by bardzo chciał. Niewiele myśląc powiedziałam mu, żeby wybrał sobie jeden, a następnie, żeby odkładał na niego pieniądze do skarbonki. Odkłada od marca i zebrał już całkiem pokaźną kwotę, z czego oczywiście nie zdaje sobie sprawy 🙂 Z przyjemnością pójdziemy z nim do sklepu i pozwolimy mu kupić samemu zestaw. Nawet do niego dołożymy, jeśli będzie taka potrzeba. Wiesz czemu? Bo ja z dzieciństwa pamiętam najlepiej te rzeczy, na które sama odkładałam – czasem przez wiele miesięcy (nie miałam kieszonkowego) i do tej pory wiem dokładnie co to było. Inne zabawki pamiętam jak przez mgłę. Do mnie to przemawia.

Jak my ogarnęliśmy temat nadmiaru zabawek?

Po pierwsze – nie kupujemy dzieciom prezentów  – żartuję oczywiście 🙂 Segregacja zabawek.  Przynajmniej raz na kwartał staramy się wpaść do dziecięcego pokoju i jak tornado wywalić wszystko na wierzch, tylko po to, żeby ich jedną część pochować w trudno dostępnej szafie, a drugą schować do skrzyni na zabawki, którą przetrzymujemy w …. piwnicy 🙂

Wiecie co się dzieje, jak raz na kilka miesięcy zabawki schowane do piwnicy wjadą z powrotem na komnaty naszych dzieci? Młody rzuca się na nie jak wygłodniały i bawi tylko nimi przez najbliższe dni 🙂 Połowę z nich traktuje jak zupełnie nowe odkrycie. Takie chowanie zabawek nie tylko pozwala zachować względny ład i porządek w dziecięcym pokoju. Takie „nowe/stare” zabawki jeszcze lepiej pobudzają kreatywność gdy są na nowo odkrywane, niż gdyby ciągle stały gdzieś w kącie w pokoju.

Taka uwaga – najlepiej to zrobić pod ich nieobecność 🙂 Oszczędzisz sobie i im dramatów – bo przecież każda zabawka jest ważna. Natomiast dziecko po wejściu do ogarniętej przestrzeni – z „nowymi” zabawkami pod ręką – będzie szczęśliwe. Co do zasady nie odczuje nawet większego braku ukrytych zabawek.

Po drugie – dzieci bawią się tym, co  mają pod ręką. Więc jeśli mają ich w zasięgu wzroku zbyt wiele – to tylko im przeszkodzie w pełnym wykorzystaniu potencjału zabawki, którą zaczną się bawić i zaraz rzucą w kąt, bo sięgną po drugą, którą mają pod ręką.

Po trzecie – wymiana! To jest dla mnie odkrycie ostatnich tygodni! Znajdź jedną osobę, której dzieci traktują zabawki podobnie jak Twoje, i po prostu wymieniajcie się raz na jakiś czas zabawkami. Nam to pozwoliło zaoszczędzić kilka stówek na nietrafionych prezentach – okazało się, że to co zajarało mnie, totalnie nie trafiło do mojego dziecka!

Jeśli nie kupujemy dzieciom prezentów, to co im dajemy?

Mega lubię pokazywać im jak piękny jest czas jaki został nam dany i że szkoda marnować go na TV (której nota bene nie mamy. Poza tym mam pełną świadomość tego, jak nieubłaganie krótki jest ten etap, kiedy to właśnie my Rodzice jesteśmy dla nich najważniejsi. Postawiliśmy sobie za cel, aby z nimi podróżować, śmiać się i spędzać maksymalnie tyle czasu, ile tylko możemy. Do spełnienia tego celu nie potrzebujemy wiele zabawek, a po prostu chęci i czasu. Wiele rzeczy przy tym trzeba oczywiście „kupić” – bez opłacenia hotelu w nowym mieście trudno byłoby odpocząć bo wyczerpującym dniu pełnym atrakcji. Natomiast kolekcjonowanie wspomnień, bodźców i emocji jest dla nas bardzo wysokim priorytetem nie wykluczającym (co podkreślę jeszcze raz :)) prezentów materialnych.

Najlepsze prezenty  to te, których nie da się kupić

Wszystko to, o czym piszę zmierza do tego jednego prostego sformułowania. Moim skromnym subiektywnym zdaniem dzieci nie potrzebują uginających się półek z grającymi zabawkami. Ba! Zbyt duża ilość zabawek w najbliższym otoczeniu dziecka wręcz przeszkadza mu w rozwoju. Gdy młody ma wokół siebie ogrom zabawek:

  • ogranicza to jego kreatywność i zaradność
  • nie pozwala mu się dłużej skupić na jednej zabawie
  • wzmaga kłótliwość z siostrą
  • zwiększa samolubność – i mówię to ja – jego matka! Im więcej dostawał, tym mniej był chętny do dzielenia się. Wiem od niejednej z Was, że ten sam schemat pojawia się w wielu domach

I właśnie dlatego zamiast jednych, długich wakacji, raz na kwartał staramy się pojechać z dzieciakami na weekend w jakieś fajne miejsce (np do Zakopanego, o czym możesz przeczytać TUTAJ, i TUTAJ :)). Wspólne wyprawy rowerowe, basen, spacer czy malowanie i budowanie z klocków to u nas „błoga” codzienność.

Miłość, empatia i czas – czyli rozpieszczanie ujęte w idealne ramy

W książce Jespera Juula pod tytułem „Nie z miłości” jest zawarte poniższe zdanie, mega ważny i prosty cytat.

Dziecka nie da się rozpieścić dawaniem mu za dużo tego, czego naprawdę potrzebuje. Rozpieszczone dzieci to te, które nie potrafią zaakceptować słowa NIE. Liczą, że ich życzenia będą natychmiast spełniane i zachowują się roszczeniowo. Jednak tak rozwijają się tylko te dzieci, które dostają za dużo tego, co niepotrzebne, a za mało tego, czego potrzebują.

Przesłanie zawarte w tym zdaniu totalnie oddaje moje poczucie dzisiejszej, mega konsumpcyjnej rzeczywistości. Bardzo zależy mi na tym, aby nasze dzieci wyrosły na osoby nie tylko szanujące otaczające je rzeczy, ale przede wszystkim – drugiego człowieka. Zmieniający się świat stanął na głowie – wymaga od nas posiadania krokodylej skóry, bycia twardym i walczenia o swoje. Marzy mi się, aby miały w sobie dużo empatii, a samo dawanie sprawiało im więcej satysfakcji niż otrzymywanie. Wiem, że to nieżyciowe podejście, ale wierzę w to, że dobro powraca – i to ze zdwojoną siłą. Moja skóra jest cienka jak papier (a dupę mam już nieźle poobijaną przez życie).

Dzieci potrzebują naszej atencji, naszego skupienia na nich swojej całej uwagi w 101%. Taki czas, nawet jeśli możesz go poświęcić stosunkowo niewiele, jest warty o wiele więcej, niż niejeden drogi prezent.

Więc jak? Zabierasz się za porządku w pokoju dziecięcym? Czy może zaplanujesz wspólnie spędzony weekend  bez TV i nie w centrum handlowym? A może podejmiecie decyzje ze swoją połówką – „nie kupujemy dzieciom prezentów przez miesiąc?”
Trzymam za Ciebie kciuki z całego serca!

Gosia

 

 

You may also like